„Staram się zaszczepić Młodemu świat, otworzyć granice pochopnie postawione. By nie musiał nieśmiałości nadrabiać… agresją„
Jestem tu. Będę patrzył. Zapytaj się. Nic się nie stanie – Młody waha się przy restauracyjnym stoliku. Chwilę wcześniej żona zaproponowała, by podszedł do kelnerki i poprosił o rachunek.
Widzę na twarzy czterolatka, że cały ten mikrokosmos restauracji na poły go przeraża, na poły fascynuje. Paraliżuje przestrzeń. Jakby odejście od naszego stolika było wejściem w zupełnie inny świat, ale też wyjściem spod bezpiecznego klosza.
Zdefiniowana, rozpoznana przestrzeń daje poczucie bezpieczeństwa. Tak jak wtedy gdy moja matka zabrała mnie do fryzjera, bo nie miała z kim zostawić kilkulatka. Wskazała stołek. Kazała cierpliwie czekać. Te trzy kwadranse strzyżenia ciągnęły się w nieskończoność. Siedziałem dzielnie, w ryk uderzyłem dopiero, gdy jej znajoma, siedząca nieopodal, zabrała mnie z bezpiecznego stołeczka, by posadzić na swoje kolana.
Paraliżują też ludzie. Chociaż obcy, to odciskający swoje piętno. – Człowiek stwarzany człowiekiem – mawiał Gombrowicz. Co pomyśli kelnerka, gdy spytam ją o rachunek? Kim jestem dla niej? A przede wszystkim: co powie? Każde słowo rzeźbi nas, niczym gombrowiczowska gęba. Sięga aż do pokładów tożsamości.
Nieśmiały Staś z dziecięcej bajki tak bardzo się obawiał tej ingerencji, że nie chciał nawet odpowiedzieć „dzień dobry”. Gdy nieśmiałość przytłacza, chciałoby się, jak w piosence, trzymać rewolwer w kieszeni. Tak na wszelki wypadek. „All the other kids with the pumped up kicks/You’d better run, better run, out run my gun”. Sam swoją nieśmiałość odchorowałem, ale wyleczyłem. Nauka, że najlepszą ochroną terytorium jest poszerzenie granic, przyszła dopiero z latami.
A więc siedzę i patrzę z oddali, jak Młody oswaja się z każdym metrem, z każdym gestem. Staram się zaszczepić mu świat, otworzyć pochopnie stawiane granice. Pierwszy sukces już jest. Poprosił o rachunek.